piątek, 19 maja 2017

Tour de Pologne czyli bracia z Taizé w Polsce 2017


Pod koniec marca naszą diecezję odwiedził brat Wojtek z Ekumenicznej Wspólnoty Braci z Taizé. Relację z tych odwiedzin na łamach pisma parafii Chrystusa Króla w Gliwicach przygotowali ks. Damian Trojan, opiekun duchowny Taizé diecezji gliwickiej oraz dziewczyny przygotowujące modlitwy ze śpiewami Taizé w tej parafii.
Selfie z tymi, którzy zostali do końca samego końca

Nie ukrywam, że pisząc ten artykuł do naszej gazetki, czuję jak napełnia mnie wielka radość, że po raz kolejny mogę się z Wami wszystkimi podzielić tym, co noszę w swoim sercu, co jest mi tak bliskie.
Od 15 do 31 marca dwóch spośród ponad stu braci z Taizé przyjechało do Polski – brat Maciej i brat Wojciech (dwaj z czterech Polaków we Wspólnocie).
Po co taki przyjazd, co ma celu?
Bracia przyjechali do Polski, aby odwiedzić niektóre spośród grup, które uczestniczyły w spotkaniu w Rydze, bądź spotkaniach w Taizé. Takie odwiedziny były okazją do wspólnej modlitwy śpiewem i w ciszy, do rozważania Słowa Bożego, być może także do odwiedzin i spotkania z tymi, którzy żyją lub pracują w miejscach cierpienia i nadziei lub do wspólnego posiłku, gdzie każdy mógłby coś przynieść, tak aby podzielić się z innymi. Wielu ludzi jeździ do Taizé – teraz Taizé przyjechało do nas.
Zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu była to okazja, aby zaprosić na takie „rekolekcyjne” spotkanie także młodych z innych parafii, duszpasterstw, a nawet z innych miejscowości tej samej diecezji.
Na trasie brata Wojtka znalazły się też Gliwice. Pozwólcie, że pokrótce przedstawię dzień brata Wojtka u nas.
Kiedy dwa miesiące temu dowiedziałem się o tym, bardzo się ucieszyłem, moje serce było rozradowane, że będziemy mogli u nas, w „Chrystusie Królu” gościć brata z Taizé.
Trzeba było oczywiście przygotować jakiś plan wizyty dla brata. Po wstępnej rozmowie telefonicznej ustaliliśmy, że na pewno będzie modlitwa ze śpiewami z Taizé i taka „spontaniczna” kolacja z młodymi po nabożeństwie, a także spotkanie z księżmi zajmującymi się młodzieżą w naszej diecezji. Bracia przyjeżdżając do Polski, chcieli także udać się do lokalnych miejsc „cierpienia i nadziei”. Szukając dobrego miejsca, zaplanowaliśmy spotkanie w Centrum Administracyjnym Regionalnych Placówek Instytucjonalnej Pieczy Zastępczej prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej (Dom Małego Dziecka). Zostało jeszcze do zagospodarowania przedpołudnie. Po rozmowie z księdzem kanclerzem naszej gliwickiej kurii, udało się ustalić spotkanie brata Wojtka z księdzem biskupem ordynariuszem Janem Kopcem.
I tak mijały dni i zbliżaliśmy się do naszych odwiedzin. W poniedziałek 27 marca odebrałem telefon od księdza kanclerza z informacją, że ze względu na pogrzeb księdza Marcola, ks. biskup nie może się z nami spotkać. Bardzo mnie ta wiadomość zasmuciła, ale od razu przystąpiłem do szukania alternatywnego spotkania.
Dosłownie rzutem na taśmę, telefonicznie udało mi się ustalić spotkanie w Domu Pomocy Społecznej „Ostoja” w Sośnicowicach.
Brat Wojtek z podopiecznymi Domu Pomocy Społecznej "Ostoja"

Wieczorem we wtorek 28 marca udałem się do Opola na modlitwę ze śpiewami z Taizé i spotkanie z bratem Wojtkiem. Po zakończeniu spotkania wraz z bratem przyjechaliśmy do Gliwic.
Aż w końcu nastał wyczekiwany dzień odwiedzin w Gliwicach. Miałem dużo obaw jak wszystko wypadnie, co nas spotka w Sośnicowicach, w Domu Małego Dziecka, ilu będzie księży, ile młodzieży się pojawi wieczorem – głowa pełna obaw, niepokoju i stresu.
Po śniadaniu z bratem Wojtkiem, drugim księdzem Damianem, Sandrą i Gosią (które nam towarzyszyły cały dzień) udaliśmy się Sośnicowic.
W Sośnicowicach zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i życzliwie. Obejrzeliśmy cały dom, spotkaliśmy się mieszkankami – jest to DPS dla kobiet niepełnosprawnych intelektualnie - wspólnie pośpiewaliśmy (nie tylko kanony z Taizé). W drodze na naszą farę chcieliśmy pokazać bratu trochę nasze „podwórko”, więc zabraliśmy go pod Radiostację i do Domu Pamięci Żydów Górnośląskich. Po obiedzie przejechaliśmy do Domu Małego Dziecka na ulicę Jagiellońską. Tu również obeszliśmy cały Dom, spotykając małe kochane dzieci czekające na adopcję. Tu również z siostrami i kilkoma dziećmi modliliśmy się w kaplicy. To doświadczenie – wydaje mi się, że dla nas wszystkich, a dołączyły do nas jeszcze trzy młode osoby – było chyba najmocniejszym punktem tego dnia. Dzieci w tym Domu są przekochane, same lgną do człowieka, chcą się tulić, bawić – chcą po prostu być kochane… Pobyt w tym miejscu zapamiętam długo. Czas niestety nas gonił, więc musieliśmy po godzinie 16,00 udać się z powrotem na farę Chrystusa Króla, gdzie już na brata czekali księża – obecny diecezjalny duszpasterz młodzieży ks. Marcin Paś, były diecezjalny duszpasterz młodzieży ks. Artur Pytel, diecezjalny moderator oazy ks. Piotr Dyduch i nasi księża: ks. Adam i ks. proboszcz. Spotkanie w małym gronie kapłańskim, ale myślę, że bardzo udane i owocne – wymiana doświadczeń pracy z młodzieżą, spojrzenie na ich potrzeby i próba szukania odpowiedzi na to, jak dziś z młodzieżą rozmawiać, jak im pokazać, że Kościół to nie coś przestarzałego i nudnego.
W końcu nadszedł kulminacyjny moment dnia – wspólna modlitwa ze śpiewami z Taizé i adoracja krzyża. Czas modlitwy, refleksji, wyciszenia, spotkanie z Bogiem – to, co jest istotą całego Taizé.
Po modlitwie wszyscy zostali zaproszeni do salek parafialnych na spotkanie przy wspólnym stole (wcześniej ogłaszaliśmy, żeby każdy „coś” ze sobą przyniósł na ten stół i rzeczywiście mogliśmy spokojnie w około 50 osób zjeść całkiem smaczną kolację), gdzie można było także porozmawiać i zadać pytanie bratu Wojtkowi.
Podczas modlitwy, z racji na trwający okres Wielkiego Postu, odbyła się adoracja krzyża

To szczególna okazja, która nie wiem kiedy znowu się wydarzy, że gościliśmy brata z Taizé pośród nas. Niektórzy z obecnych na spotkaniu już znali Taizé – byli tam w czasie wakacji czy też uczestniczyli w Europejskim Spotkaniu Młodych. Wśród różnych pytań nie zabrakło oczywiście sztandarowego pytania – jak to się stało, że brat został bratem? Ale były też pytania o to, jak zmieniło się Taizé na przestrzeni ostatnich 20 lat. Co jest powodem tego, że wciąż tak wielu Polaków jeździ do Taizé. Po co bracia przyjechali do Polski i wiele innych. 
Przemiłe spotkanie, które mogłoby trwać i trwać w nieskończoność.
Jak już wspomniałem, czas szybko płynie i nastał także koniec naszego spotkania w Gliwicach. Teraz zostaje odliczać czas do wyjazdu do Taizé. Będziemy organizować taki wyjazd w lecie, od 8 do 17 lipca – już dziś zapraszam wszystkich młodych!

Pozwólcie, że podsumowaniem tego całego dnia, pełnego różnych wrażeń, będą trzy świadectwa, trzy odsłony tego dnia. Każdy z nas, uczestników tego wydarzenia, inaczej spostrzegał te spotkania, w każdym z nas wzbudziły one inne odczucia.

Na pewno gdyby nie odwiedziny brata Wojtka u nas, nigdy bym nie pojechał do DPS w Sośnicowicach i nie spotkał tak przemiłych osób, które czekają na odwiedziny, które są spragnione obecności drugiego człowieka. Ale na mnie jeszcze bardziej wywarło wrażenie spotkanie w Domu Małego Dziecka. Te małe dzieciątka (od 0 do 10 lat) czekają tam w tym Domu na swój prawdziwy dom – z mamą i tatą. Ale ich otwartość jest tak powalająca, że serce człowieka staje się jakieś miękkie. Te dzieci sprawiły, że nawet kiedy o nich pomyslę, łezka mi się kręci w oku… Kochane i czekające na miłość, ale zarazem w jakiś sposób porzucone i niekochane przez swoich najbliższych, dają tyle, że człowiek od razu pada przed nimi i chce z nimi być, chce się z nimi bawić, rozmawiać, śmiać się i modlić. Odwiedziny w Domu Małego Dziecka były niejako wstrząsem dla mnie i ogromnym wołaniem o modlitwę w intencji tych najmniejszych, wołaniem o miłość, którą każdy może im dać.
Cały dzień spędzony w towarzystwie brata Wojtka był dla mnie swoistym dniem w Taizé. Modlitwa z bratem siedzącym obok na dywanie – tak jak we Francji, w Taizé. Myślę tak sobie, że te odwiedziny brata są też taką zachętą, by te wszystkie dzieła nie były tylko fajną i miłą akcją jednodniową, ale byśmy starali się na co dzień żyć miłością miłosierną i dostrzegać tych, których na co dzień nie dostrzegamy.
Bardzo dziękuję całej Wspólnocie Braci z Taizé, że w osobie brata Wojtka mogliśmy choć na jeden dzień czuć się tu, w Gliwicach, jak w Taizé. Dziękuję, że bracia na swojej trasie Tour de Pologne wybrali także i Gliwice, że chcieli się z nami spotkać i pomodlić. Dla mnie osobiście to wielka radość. I mam nadzieję, że ten jeden dzień nie pozostanie bezowocny, ale że będzie owocował każdego dnia.
x. Damian T.


29 marca 2017 roku… Kiedy rano zadzwonił budzik w telefonie, a mój organizm wraz z funkcją „drzemka” wszedł w tryb czuwania, próbowałam z trudem opuścić ciepłe i wygodne łóżko, aby z jednym otwartym okiem zrobić sobie kawę, nie rozlewając jej po całej kuchni, nie spodziewałam się, jak wiele emocji przeżyję w tym dniu.
Po siódmym łyku kawy uświadomiłam sobie, że dziś jest TEN dzień, w którym gościmy brata Wojtka z ekumenicznej wspólnoty Taizé i zaczęłam zastanawiać się, czy uda nam się zrobić wszystko to, co wcześniej zaplanowaliśmy. 
Pierwszym punktem naszego programu była wizyta w DPS „Ostoja” w Sośnicowicach. Pod plebanią do bagażnika samochodu spakowaliśmy gitarę oraz ciężki plecak brata Wojtka i naszą małą pięcioosobową grupą wyruszyliśmy do Sośnicowic. Przyznam, że w moim sercu była pewna obawa, bo akurat tej wizyty nie planowaliśmy wcześniej, a zorganizowaliśmy ją dosłownie z dnia na dzień. Nikt z nas nie wiedział, co nas tam spotka. Jednak tuż po dotarciu na miejsce wszelkie obawy zniknęły. Zostaliśmy serdecznie przywitani przez terapeutki, pracujące na co dzień w „Ostoi”. Panie oprowadziły nas po „zamku”, bo tak okoliczni mieszkańcy nazywają to miejsce, adekwatnie do jego wyglądu zewnętrznego. Pokazano nam w każdy kąt tego miejsca – od piwnic po ostatnie piętro. Po zwiedzaniu poznaliśmy mieszkanki „zamku” – kobiety w różnym wieku, niepełnosprawne ruchowo i intelektualnie, w mniejszym bądź większym stopniu. To spotkanie było pierwszym bardzo poruszającym momentem w tym dniu. Uśmiech, którym zostaliśmy obdarowani przez mieszkanki już przy wejściu, był niezwykle szczery - uśmiechały się nie tylko usta, uśmiechały się całe twarze. Nie potrzeba było słów, aby poczuć otwartość i radość z powodu naszej wizyty. Oczywiście bez słów się nie obyło, wszystkie mieszkanki były chętne do rozmowy z nami, pokazywały nam swoje prace plastyczne i opowiadały o swoim życiu w domu – bo „Ostoja” jest ich domem. Brat Wojtek opowiedział o Taizé i pokazał prezentację multimedialną z tego miejsca. Potem przy akompaniamencie gitarowym ks. Damiana „Młodszego”, zaczęliśmy razem śpiewać. Przyznam, że repertuar, którym wykazały się mieszkanki, bardzo mnie zawstydził. Sama nie znam na pamięć aż tylu zwrotek poszczególnych piosenek. Czas w „Ostoi” mijał bardzo szybko i musieliśmy zakończyć naszą wizytę, która uświadomiła mi, że powinnam uczyć się cieszyć z małych codziennych szczęść – z tego, że mimo porannych oporów wstałam z łóżka, że nauczyłam się kolejnego akordu gitarowego, że mój 2,5 kilogramowy pies z radości skacze po mnie. Mówimy nieraz, że mamy zły dzień, że coś się nie udało… a jakby tak spróbować inaczej? Poszukać czegoś, co w tym dniu wywołało uśmiech na twarzy? Może czasem wystarczy zmienić myślenie, żeby dostrzec, jak wiele dobrego spotyka nas w codzienności życia?
Kolejnym punktem naszej podróży z bratem Wojtkiem była wizyta u Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny, w Interwencyjnym Ośrodku Preadopcyjnym. Miejsce to zamieszkują dzieci, zarówno niemowlęta, jak i dzieci w wieku wczesnoszkolnym, które z powodu sytuacji rodzinnej nie mogą mieszkać we własnych domach, a do tego wymagają szczególnej opieki specjalistycznej i rehabilitacji. Tam również spotkaliśmy się z serdecznym przyjęciem, zarówno ze strony sióstr, jak i dzieci. Odwiedziliśmy wszystkie oddziały. Byliśmy u słodko śpiących niemowlaków. Tam gorycz dosłownie rozrywała moje serce. Patrząc na 1,5-miesięcznego chłopczyka, w mojej głowie była tylko jedna myśl – jak można nie dbać o własne, bezbronne dziecko? Potem odwiedzaliśmy coraz starsze dzieci. Zaskakująca była ufność, z jaką do nas podchodziły. Dosłownie wdrapywały się na nasze ręce, siadały na kolanach, pokazywały swoje zabawki. Nie było w nich strachu czy braku zaufania, choć przecież właśnie w kwestii bezpieczeństwa i zaufania zawiedli je rodzice. Właśnie w tych drobnych gestach dzieciaków widać, jak wiele pracy i serca oddają tym dzieciom siostry i wszyscy inni pracownicy ośrodka. Ci ludzie pokazują im, że zawsze trzeba mieć nadzieję, że kolejny dzień może przynieść coś dobrego albo zmienić na lepsze całe ich życie.
Każdy ma w sobie dziecko - brat Wojtek i ks. Damian w sali rehabilitacyjnej Domu Małego Dziecka 

Zapamiętałam z tego miejsca szczególne słowa – brat Wojtek zapytał jedną z sióstr, czy nie jest jej przykro, kiedy któreś z dzieci opuszcza ośrodek, żeby zamieszkać z nową rodziną, bo przecież siostry też przywiązują się do tych dzieci. Siostra odpowiedziała, że nie, bo takie dziecko zaczyna nowe, lepsze życie, będzie wreszcie miało prawdziwy dom i rodzinę. I znów pomyślałam, że sami czasem przeżywamy różne negatywne sytuacje zamiast we wszystkim szukać czegoś dobrego.
Wieczorne nabożeństwo ze śpiewami z Taizé, w którym uczestniczyliśmy wraz z bratem Wojtkiem, przyniosło wyciszenie po emocjach całego dnia. Od jakiegoś czasu, zarażona przez ks. Damiana „Starszego”, żyję coraz bardziej tym duchem.
Nasze comiesięczne nabożeństwa pozwalają mi na wyciszenie, pokazują bliskość Boga i drugiego człowieka. Dowodzą, że nie potrzeba wzniosłych słów, multiinstrumentalnego zespołu muzycznego i nagłośnienia z najwyższej półki, aby móc śpiewać i modlić się razem, kontemplować słowa Pisma Świętego i czuć prawdziwą jedność z Bogiem i drugim człowiekiem. Wizyta brata Wojtka, czas z nim spędzony, jego opowieści o Taizé, w którym żyje na co dzień, przeniosły mnie na chwilę do Francji. Gliwicki kościół przez moment był dla mnie maleńką burgundzką wioską Taizé, gdzie czas płynie inaczej, a obecność Boga odczuwa się jeszcze bardziej.
Na koniec chcę podzielić się jeszcze jednym wspomnieniem. W trakcie wizyty w „Ostoi” jedna z mieszkanek zaczęła mi śpiewać wciąż tę samą frazę piosenki zespołu Kombi. Mimo, że nie jestem fanką tej grupy, po chwili śpiewałyśmy już razem: „Słodkiego, miłego życia. Jest tyle gór do zdobycia”. Pamiętajmy, że na horyzoncie naszego życia będą pojawiać się kolejne góry, ale zdobywanie ich tylko wtedy ma sens, gdy jest w nich człowiek ze swoimi uczuciami, przeżywający klęski i zwycięstwa. I wtedy, gdy coś z tych przeżyć zabiera ze sobą w doliny…
Sandra


Taaaki stół i tyyyle ludzi... A to jeszcze nie wszyscy!

Dzień pełen wrażeń, przemyśleń i pozytywnej energii. Podczas pobytu brata Wojtka w Gliwicach, mieliśmy przyjemność odwiedzić podopiecznych Domu Pomocy Społecznej „Ostoja” w Sośnicowicach. Zostaliśmy tam bardzo ciepło przyjęci przez opiekunów, pracujących w tym ośrodku oraz ich podopiecznych. Od mieszkanek tego miejsca emanowało ciepło i radość, którymi łatwo się zarazić. Ich szczerość, otwartość i chęć nawiązywania kontaktu poruszała serce.
Niestety czas spędzony na wspólnych rozmowach i śpiewie minął bardzo szybko. Jednak na długo pozostanie on w mej pamięci.
Kolejnym naszym przystankiem był Ośrodek Opiekuńczo–Wychowawczy dla Dzieci Zgromadzenia Służebniczek NMP.
Nie powinno być na świecie człowieka, który pozostaje obojętny na bezbronne dzieci, czekające na moment, w którym los się do nich uśmiechnie i postawi na ich drodze ludzi, którzy zapewnią im bezwarunkową miłość.
Trudno wyrazić słowami, co czuje człowiek, odwiedzając takie miejsce. Z jednej strony serce raduje się na widok małych, bawiących się, uśmiechniętych dzieciaczków. Z drugiej natomiast strony złość i brak słów, którymi można opisać fakt porzucenia, oddania, albo niezapewnienia odpowiedniej opieki takim słoneczkom.
Będąc matką, nie mogę wyobrazić sobie takiego zachowania. Kocham swoje dzieci najbardziej na świecie i jest mi bardzo przykro z powodu tego, że nie wszystkie dzieci mogą być obdarzone taką miłością.
Kolejny punkt naszego programu to wieczorne nabożeństwo Taizé, które było czasem modlitwy, wyciszenia i refleksji.
Dzięki takim spotkaniom jak dzisiejsze, dostrzegamy większe problemy innych, a nasze przyziemne problemy przestają mieć tak wielkie znaczenie.
Czas spędzony wśród, miłych, uśmiechniętych ludzi mija bardzo szybko, ale wspomnienia pozostają na długo…
Gosia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz